Advertisement

Main Ad

Klasztor Norawank oraz jaskinia i wino w Areni

klasztor w Norawank
Klasztor Norawank, położony jakieś 2 godziny jazdy na południe od Erywania, warto połączyć w ramach jednej wycieczki z pobliską wioską Areni (dzieli ją od Norawanku zaledwie 10 km). Zwłaszcza że na sam klasztor nie potrzebujemy wiele czasu, a gdy przyjdzie do degustacji wina... tu już każdy może potrzebować innej ilości tego czasu ;). Podczas naszego kilkudniowego pobytu w Armenii Norawank był najdalszą wycieczką, na jaką się zdecydowaliśmy - cóż, nie było czasu na dokładne poznawanie kraju, ale z przyjemnością jeszcze kiedyś wrócę w te rejony :). Kierując się do klasztoru, przejeżdżaliśmy przez Areni, więc najpierw zatrzymaliśmy się na zwiedzanie jaskini, potem odbiliśmy do Norawanku i w drodze powrotnej armeńskie wino stanowiło ostatni punkt programu na ten dzień. 
Jeśli spojrzycie na mapę okolicy, natychmiast zauważycie, że znajduje się tu więcej jaskiń i nie wszędzie można wchodzić. Tylko przy samym Areni są dwie jaskinie: Magellana, którą zwiedza się z przewodnikiem, a półgodzinna trasa kosztuje 3.000 dramów (28,60 zł); oraz tzw. Areni-1 z wolnym wstępem. To właśnie ta druga jaskinia była naszym przystankiem tego dnia. Areni-1 jest znana w okolicy też jako ptasia jaskinia, bo już na wejściu odwiedzających witają liczne jaskółcze gniazda i świergot dziesiątek ptaków. Zatem wchodząc do środka, trzeba uważać, by nie dostać niespodzianki na głowę... ;)
Na zwiedzanie Areni-1 nie potrzeba wiele czasu, bo w jaskini znajdziemy jedynie trzy komnaty. Ale nie zagląda się tutaj dla rozmiaru ani wyjątkowych formacji skalnych - jaskinia Areni-1 słynie przede wszystkim z odkryć archeologicznych ostatnich dwudziestu lat. Znaleziono tutaj dowody na obecność ludzi sięgające nawet późnego chalkolitu, czyli ok. 4.300 - 3.500 r. p.n.e. Niska wilgotność powietrza i niewielkie wahania temperatur sprawiły, że zachowały się nie tylko liczne przedmioty, ale też szczątki ludzkie. Stanowisko archeologiczne zostało odpowiednio zabezpieczone i opisane dla turystów w trzech językach: ormiańskim, rosyjskim i angielskim.
Trasa z Areni do Norawanku prowadzi przez górzysty kanion rzeczki Gnishik, a widoki po drodze są naprawdę piękne. W pewnym momencie na wzgórzu po lewej wypatrzyłam budynki klasztorne, a już po chwili bus zaczął się piąć krętą drogą do góry. Przy samych murach znajduje się niewielki parking - internet twierdzi, że płatny 200 dramów (1,90 zł) - który w zupełności wystarczy. Norawank położony jest już na tyle daleko od stolicy i innych popularnych atrakcji, że dociera tu znacznie mniej turystów niż do takich klasztorów jak Geghard czy Chor Wirap.
Norawank - co znaczy nowy klasztor - to kompleks sięgający swoją historią czasów średniowiecznych. Pierwszy kościół stanął w tym miejscu jeszcze w IX wieku (legendy mówią, że w miejscu jeszcze starszej świątyni), a w 1105 roku dodatkowo założono klasztor. Większość budynków powstała między XII a XIV wiekiem, a w XVII i XVIII wieku kompleks otoczono murami obronnymi. Tak wyjątkowe zabytki aż się proszą o wpisanie na listę UNESCO i Armenia nawet złożyła taki wniosek w latach dziewięćdziesiątych, ale... wojny i trzęsienia ziemi zrobiły swoje. W XX wieku zabrano się za potężne prace renowacyjne i klasztorowi przywrócono dawną świetność, ale dla UNESCO to było za wiele, zbyt duża część Norawanku to dziś rekonstrukcja, a nie pierwotny zabytek.
W centrum kompleksu klasztornego stoi kościół Matki Bożej (Surb Astvatsatsin), zbudowany w pierwszej połowie XIV wieku. Świątynia jest piętrowa, gdzie parter służył bardziej jako grobowiec. Widziałam sporo zdjęć z tego miejsca, na których turyści odwiedzali zarówno dolną część świątyni, jak i wchodzili do górnej po wąskich, niezabezpieczonych schodkach nad głównym wejściem. Nie odważyłabym się na coś takiego, M. pewnie by wszedł bez najmniejszego problemu... ;) Możliwości jednak nie mieliśmy, bo cały kościół był zamknięty. Jeśli wierzyć naszemu przewodnikowi, współcześnie i tak udostępnia się turystom tylko dolną część, bo było za dużo wypadków na schodkach prowadzących do góry.
Więcej szczęścia mieliśmy przy drugim kościele - św. Jana Chrzciciela (Surb Karapet), pochodzącym z pierwszej połowy XIII wieku i zbudowanym na ruinach zniszczonego przez trzęsienie ziemi kościółka z wieku IX. Choć w swoim prostym wystroju nie jest podobno tak piękna jak kościół Matki Bożej, to jednak właśnie ta świątynia była tą najważniejszą, gdy w średniowieczu znajdowała się tu siedziba biskupów Sjuniku. No i zdecydowanie nie można stwierdzić, że w kościele św. Jana Chrzciciela brakuje ciekawostek - już sama jego fasada przyciąga wzrok zdobieniami, a i we wnętrzu znajdziemy sporo różnych ornamentów, głównie wszelkiego rodzaju krzyży.
Do kościoła św. Jana Chrzciciela przylega niewielka kaplica Grzegorza Oświeciciela (Surb Grigor), najważniejszego ormiańskiego świętego. Kaplica, będąca też mauzoleum rodu Orbelian, została dobudowana w 1275 roku i do dziś znajdziemy tu sporo ciekawych ornamentów oraz płyt nagrobnych. Zdecydowanie największą ciekawostką jest grobowiec księcia Elikuma z wizerunkiem człowieka-lwa na płycie, choć warto się rozglądać i za innymi reliefami (lub licznymi napisami, jeśli po drodze wam ze staroormiańskim ;) ).
Nawet jeśli przez znaczące renowacje Norawank nie doczeka się statusu światowego dziedzictwa, osobiście bardzo się cieszę, że władze zdecydowały się odbudować zniszczony klasztor. Wiele zabytkowych elementów zachowało się do dziś, a wolę je oglądać wśród odbudowanych murów na właściwym miejscu, a nie gdzieś w nowoczesnym muzeum... :) No i nie da się zaprzeczyć, że Norawank położony jest w przepięknym miejscu, góry i kanion też robią swoje, sprawiając, że klasztor zdecydowanie warto odwiedzić.
A potem przyszedł czas na powrót do Areni i wino... Już wjeżdżając do wioski, mija się ostrzegawczy znak drogowy przedstawiający czołgającego się człowieka z butelką wina - niestety, nie zdążyłam go uchwycić na zdjęciu ;). Armenia winem Areni się szczyci, bo ślady produkcji tego napoju znaleziono nawet w jaskini Areni-1 i uważa się ją za najstarszą winiarnię świata. Jesienią w wiosce odbywa się festiwal, a produkcją tego napoju zajmuje się wiele miejscowych firm - my zatrzymaliśmy się na degustację u jednego z producentów, gdzie mogliśmy spróbować nie tylko czerwonego Areni Noir, ale też win owocowych, głównie granatowego i malinowego. Mały bagaż podręczny uniemożliwił nam większe zakupy, choć butelka wina z granatów zabrała się potem z nami do Wiednia z erywańskiej strefy wolnocłowej... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze