Jeden z międzynarodowych rankingów umieścił w tym roku Zagrzeb na trzecim miejscu w kategorii Najlepsze jarmarki świąteczne na świecie, po Waszyngtonie i Birmingham. W innym rankingu Zagrzeb wygrywał trzy lata z rzędu dzięki swoim dekoracjom świątecznym, najpiękniejszym w Europie. Chciałam więc to wszystko zobaczyć, zwłaszcza, że zanim usłyszałam o tych rankingach, chorwacka stolica w ogóle nie kojarzyła mi się jako destynacja w okresie świątecznym. W grudniu ubiegłego roku byłam w Zagrzebiu służbowo, ale nie miałam w ogóle czasu, by zajrzeć do turystycznego centrum i przyjrzeć się dekoracjom. Obiecałam sobie jednak, że wrócę tam w tym roku - szczególnie, że miejscowa koleżanka od dawna mi powtarzała, że musimy się spotkać na wino. Do hasła wino dodałam sobie grzane, po czym zarezerwowałam Flixbusa na trasie Wiedeń-Zagrzeb. Około pięć godzin jazdy, niecałe 20€ za bilet i już miałam zaplanowany cały grudniowy weekend w chorwackiej stolicy :).
W grudniu tego roku byłam w rozjazdach nieco więcej niż zazwyczaj, więc nie miałam za wiele okazji, by pospacerować po wiedeńskich jarmarkach świątecznych. A jest ich jak zwykle niemało - większość startuje jeszcze w listopadzie i trwa aż do samego Bożego Narodzenia. Potem niektóre z nich przekształcają się w jarmarki noworoczne i możemy je odwiedzać do 6 stycznia - mam zatem jeszcze szanse, by coś więcej zobaczyć ;). Już teraz przypominam ubiegłoroczne wpisy o jarmarkach: na Placu Ratuszowym, pod Belwederem oraz pod pałacem Schönbrunn. A w nowym wpisie zapraszam w okolice stacji metra Volkstheater - na jarmarki na placu Marii Teresy oraz w dzielnicy Spittelberg.
Podobno w oryginalnym planie wycieczki zwiedzanie Bhaktapuru i Patanu było wciśnięte gdzieś po drodze do/z Katmandu, nie dając tak naprawdę szansy na zobaczenie tych miast. Na szczęście przewodniczka pozmieniała rozkład i w efekcie na Bhaktapur i Patan mieliśmy cały jeden dzień. Szybko okazało się, że nawet to nie jest wystarczający czas - w każdym z tych miast można by spokojnie spędzić dzień albo i więcej. Skupiliśmy się więc na historycznych centrach, liczących sobie kilkaset lat i - niestety - potężnie dotkniętych przez trzęsienie ziemi z 2015 roku...
Było coś masochistycznego w tym wyjeździe w około 30 godzin po powrocie z Nepalu (gdy sam powrót zajął więcej niż 30 godzin…) - wciąż zmęczona, na jet lagu i z bólem gardła po samolotowej klimatyzacji. Jedyne, o czym marzyłam, to łóżko, a zamiast tego miałam kolejny samolot i kolejny wyjazd z myślą, że wyśpię to się po śmierci. Ale szkoda byłoby nie skorzystać z okazji - od poniedziałku do środy musiałam być służbowo w Atenach, więc zamiast zrywać się w poniedziałek wcześnie rano na samolot, mogłam wylądować w Grecji w sobotę przed 14 i mieć dodatkowe 1,5 dnia na odkrywanie miasta. W Atenach niby już byłam 12 lat temu, ale była to kilkugodzinna wycieczka, na której zobaczyłam właściwie tylko Akropol, parlament i port w Pireusie. Trzeba to było więc nadrobić ;). Sobotę od razu spisałam na straty - zanim dotarłam do hotelu, była już 16, a ja nie miałam siły kompletnie na nic. Poszłam więc tylko na obiad - pół ogromnej porcji gyrosa i karafka wina za niecałe 7€, a potem wróciłam do hotelu zbierać energię na niedzielne zwiedzanie.
Wyjeżdżając do Nepalu, planowałam skorzystać z większości proponowanych wycieczek fakultatywnych, choć ich ceny często przerażały. Wychodziłam jednak z założenia, że najprawdopodobniej nigdy do Nepalu nie wrócę (choć teraz kusi mnie trekking przy Annapurnie ;) ), więc cóż - trzeba korzystać. Już drugiego dnia pobytu mieliśmy okazję skorzystać z pierwszej opcji, szumnie nazwanej w programie Lot nad Himalajami. Co rzadko się zdarza, chętna na ten przelot była prawie cała grupa z naszej wycieczki i ludzie szybko zaczęli rozmawiać, czego można się spodziewać. Rozbrzmiały głosy, że znajomy znajomego uczestniczył w czymś takim i to w sumie nic specjalnego, bo samolot leci między skałami, więc widzi się tylko te ciemne kamienie po bokach, a nie prawdziwe Himalaje. Albo że przecież nie będziemy lecieć na tych ponad 8000 m, więc jakie to mogą być widoki? Z przyzwyczajenia słucham, ale ignoruję takie rozmowy. Nie wiedząc uprzednio, z jaką firmą przyjdzie nam lecieć, nie mogłam też zapoznać się z opiniami w internecie, więc zapłaciłam i stwierdziłam, że co ma być, to będzie ;).
Uwielbiam Warszawę w okresie przedświątecznym. Od lat uważam niezmiennie, że to jedno z najpiękniej przystrojonych na święta miast w Europie. Ale choć wielokrotnie spacerowałam udekorowanym Nowym Światem czy po Starówce, to do Królewskiego Ogrodu Światła w Wilanowie zawsze było mi nie po drodze. W tym roku uparłam się jednak, że uda mi się tam zajrzeć - nawet jeśli tylko na chwilę, a stamtąd będę już musiała łapać taksówkę na lotnisko. Miałam mniej więcej 2,5 godziny, by dojechać z Żoliborza do Wilanowa, zobaczyć Ogród Światła, a potem dotrzeć na Okęcie (sorry, Lotnisko Chopina) - dodajmy, że na tygodniu w godzinach szczytu ;). Na szczęście pół godziny na miejscu wystarczyło, bo mimo wszystko nie jest to rozległy teren.
Naszą wycieczkę do Nepalu zaczęłyśmy i zakończyłyśmy w jego stolicy, Katmandu. Miasto było też naszą bazą wypadową do sąsiednich miasteczek, takich jak Bhaktapur czy Patan. Jakby się uprzeć, wszystko to, co widziałyśmy w Katmandu, dałoby się zobaczyć w jeden dzień - byłby to jednak dzień dość intensywny. Stolica Nepalu stoi w wiecznych korkach, światła uliczne nie działają, choć na głównych skrzyżowaniach ruchem czasem kieruje policja. Swoją drogą, współczuję tym policjantom, bo mimo masek nawdychają się pewnie mnóstwa spalin i kurzu. Mijaliśmy raz elektryczną tablicę pokazującą poziom zanieczyszczenia powietrza - przekraczający ośmiokrotnie dopuszczalne limity... Zatem, dałoby się to wszystko zobaczyć w jeden dzień, ale na szczęście program naszej wycieczki nie był tak intensywny. Łącznie spędziłyśmy w Katmandu 2,5 dnia - pierwszy dzień oraz ostatnie półtora. I znów - na szczęście było to rozbite, bo nie wyobrażam sobie dłuższego pobytu w Katmandu bez przerwy. Wystarczy dzień, by człowiek zaczął czuć się jak alergik. Kaszel, katar (i czarne chusteczki do nosa, gdy próbujemy ten nos wydmuchać), łzawiące oczy... A wszystko to przechodzi, jak ręką odjął, następnego dnia po opuszczeniu stolicy. Zakładam, że podobnie człowiek się czuje w Pekinie, biorąc pod uwagę ich poziom zanieczyszczeń... Ale że nie miałam dotąd przyjemności odwiedzenia Chin, to Katmandu zdobywa zaszczytne pierwsze miejsce w moim rankingu masakrycznie brudnych miast z ciężkim powietrzem.
Wiedeń to stolica pełna zabytków - nie tylko pałaców i pomników, ale też i historycznych kościołów. Mnóstwo ich w każdej dzielnicy, ale większość tych najważniejszych znajduje się w samym centrum, czyli w Bezirku pierwszym. Całkiem sporo ich już odwiedziłam, czasem z gośćmi (bo niektóre świątynie naprawdę znajdują się w czołówce wiedeńskich atrakcji), a czasem samotnie spacerując po centrum z aparatem. Dziś przedstawię Wam osiem z tych, do których warto zajrzeć. Pomijam tu już katedrę św. Szczepana, której poświęciłam kiedyś oddzielny wpis - to jest w końcu punkt obowiązkowy i zakładam, że większość odwiedzających Wiedeń zajrzy tam i tak, choć na chwilę :).