Kiedy zwiedzamy Dzielnicę Gotycką w Barcelonie, podchodzimy też pod katedrę. Nie wchodzimy jednak do środka - odstrasza nas masakryczna kolejka ciągnąca się przez cały plac. Mniej więcej do południa wejście jest za darmo i większość turystów postanowiła skorzystać z tej możliwości. My też stwierdziliśmy, że nie jest to zły pomysł - pod warunkiem, że przyjedzie się tu z samego rana, zaraz po otwarciu świątyni. Kiedy docieramy na miejsce w poniedziałkowy poranek, całość wygląda zdecydowanie inaczej - ludzi na placu niewiele, a do wejścia kolejki właściwie nie ma. Ochroniarz przy bramce zagląda tylko do plecaka, po czym ruchem ręki zaprasza do wejścia. W końcu można zwiedzić i katedrę!
Jako że zbliża się sezon wakacyjny, a zatem i wyjazdowy, co niektórzy z Was pewnie zawitają i do Wiednia ;). Pamiętając, że podsumowania sztokholmskich cen cieszyły się sporą popularnością na blogu, postanowiłam zrobić krótkie podsumowanie cen w Wiedniu na rok 2019. I choć wiem, że nie powinno się przeliczać, podam poniżej też ceny w złotówkach po obecnym kursie euro. Głównie dlatego, że mi samej teraz ciężko odpowiedzieć na to główne pytanie: czy Wiedeń jest drogi? Dla mnie, po kilku latach spędzonych w Szwecji, wydaje się dość tani - szczególnie jeśli chodzi o transport publiczny, wynajem mieszkań czy koszty żywności. Ceny zaś wydają mi się zbliżone do szwedzkich, jeśli mowa o atrakcjach turystycznych, jedzeniu na mieście czy produktach chemicznych / kosmetycznych. Z kolei koleżanka, która przeprowadziła się tu z Niemiec, mocno narzekała na wysokie, wiedeńskie ceny. Wszystko zależy zatem od naszego punktu odniesienia ;). Na pewno sporo rzeczy (choć nie wszystkie) w Wiedniu jest droższych niż w Polsce, jednak wydaje mi się, że nie jest źle - szczególnie jak na europejską, mocno turystyczną stolicę.
Do Barcelony wylatujemy wszyscy razem z Warszawy, więc do stolicy przylatuję na spokojnie poprzedniego wieczoru. Mam wolny cały ranek, bo na tygodniu ludzie i tak pracują, więc nawet nie za bardzo jest jak kogoś na wspólne śniadanie wyciągnąć. Dlatego z braku laku otwieram ofertę przesłaną mi przez Booking ze zniżkami na poszczególne atrakcje Warszawy - w większości takie standardowe miejsca jak chociażby Pałac Kultury. Z całej listy zwracam jednak uwagę na punkt Muzeum życia w PRL, obok którego wielkimi literami wyświetliło mi się -40%. Stwierdziłam więc, że co mi tam - zaryzykuję z Bookingiem (a naprawdę traktowałam to jako ryzyko, bo w gruncie rzeczy nigdy nie rezerwowałam z nimi czegoś innego niż noclegi)... i proszę, już miałam plany na poranek przed wylotem ;).
Plan na niedzielę w Barcelonie był od samego początku oczywisty - skoro niektóre z atrakcji na wzgórzu Montjuïc mają w niedzielne popołudnia darmowy wstęp, jasnym było, że pójdziemy tam właśnie wtedy. Zawsze przecież można za tak oszczędzone pieniądze dokupić więcej wina do tapasów ;). Wysiadamy z metra przy placu Espanya, ale zamiast od razu kierować się na wzgórze, przechodzimy na drugą stronę ulicy. Moją mamę zaciekawił bowiem duży, okrągły budynek, służący swego czasu jako arena do walk z bykami. Dziś korrida jest zakazana, ale miejsce nie może się przecież zmarnować. W 2011 roku otwarto więc tu z wielką pompą... centrum handlowe. Arenas de Barcelona warto więc bardziej zobaczyć z zewnątrz niż wewnątrz - no chyba, że macie w planach zakupy ;). Podobno fajną atrakcją jest też taras widokowy na górze areny, ale tam nie wjeżdżamy. Jest zimno, mży i tylko tarasów widokowych mi do szczęścia brakuje w taką pogodę... :P
13,90€ w jedną stronę, jeśli kupuje się bilet na pociąg dopiero dzień wcześniej, oraz niecałe czterdzieści minut jazdy. Tyle wystarczy, by zamienić Barcelonę na Gironę na jeden dzień, a to był akurat pomysł, który bardzo chciałam wprowadzić w życie. Po pierwsze dlatego, że internet przedstawiał Gironę jako małe, lecz niezwykle urokliwe miasteczko, akurat na jednodniowy wypad. A po drugie, bo nie oszukujmy się, ja nie usiedzę całego tygodnia w miejscu - trzeba się gdzieś na chwilę z tej Barcelony wyrwać... ;) Zatem w piątkowy wieczór kupiłam bilety przez internet i już następnego dnia, po przejściu kontroli dworcowej niemal jak na lotnisku, wsiedliśmy w pociąg na dworcu Sants i wyruszyliśmy do Girony.
Pogoda ostatnio zdecydowanie niemajowa, więc zaczęłam szukać miejsc do odwiedzenia w Wiedniu, które są niedaleko od mojego mieszkania i mają dach ;). Moją uwagę natychmiast przykuł Wüstenhaus, który Google podpowiada jako pustyniarnię... To słowo mi zdecydowanie nie brzmi, więc pozwolę sobie Wüstenhaus przetłumaczyć jako dom pustynny i tego będę się trzymała, choć to miejsce naturalnie domem nie jest. To raczej duża szklarnia pełna roślin charakterystycznych dla obszarów pustynnych, znajdziemy w niej także trochę gatunków zwierzęcych. Ze względu na panujące w środku temperatury, jest to miejsce, które szczególnie polecam, gdy na dworze pogoda nie dopisuje i chcemy się trochę rozgrzać... ;).
Wysiadamy na stacji metra Jaume I i rozglądamy się dookoła. Według mapy tuż obok nas powinna się rozpościerać Dzielnica Gotycka, a to jest nasz cel na piątkowe przedpołudnie. Obszar ten jest częścią starego miasta w Barcelonie (Ciutat Vella), a spora część zabudowy pochodzi z czasów średniowiecza, choć znajdziemy tu też ciekawostki i z czasów rzymskich. Inna bajka, że większość budowli wcale nie wygląda na tak stare - to zasługa licznych renowacji i przebudowy głównie z XIX wieku, turystom jednak wydaje się to nie przeszkadzać. Podczas przebudowy stawiano na neogotyk, więc w gruncie rzeczy powinna to być Dzielnica Neogotycka... ;)
Linköping - siódme co do wielkości szwedzkie miasto - położony jest około 200 km na południowy-zachód od Sztokholmu. Pociągiem to niecałe dwie godziny jazdy, czyli wręcz idealnie na jednodniowy wypad ze stolicy ;). Taki też mam plan na jedną marcową sobotę - skoro przyjechałam do Szwecji na niemal cały tydzień, nie spędzę przecież tych wszystkich dni w Sztokholmie, to miasto w końcu znam już całkiem nieźle. Zatem z ciekawym mojego stylu zwiedzania kolegą docieramy do Linköping przed 11 i kierujemy się do centrum. Spacer nie był tak długi i intensywny, jak to zazwyczaj ma u mnie miejsce, bo cóż, zaczęła mnie rozkładać grypa. Ale nawet w ciągu kilku godzin, tak na spokojnie udało się co nieco w Linköping zobaczyć.
Chyba nigdy dotąd nie organizowałam żadnego wyjazdu tak dokładnie i z takim wyprzedzeniem... W gruncie rzeczy aż za często wychodzę z założenia, że jak mam lot/pociąg i nocleg, a Google podpowiada, gdzie jest informacja turystyczna, to już właściwie wyjazd jest zorganizowany ;). Tym razem jednak wymyśliłam sobie, że na trzydziestolecie ich ślubu zabierzemy rodziców na rodzinny wypad do Barcelony. Uparłam się, że wyjazd musi się udać, więc trzeba było jednak poplanować trochę rzeczy odpowiednio wcześniej. W efekcie, wyjeżdżając, wiedziałam już, którego dnia będziemy zwiedzać dane miejsca - na co niektóre atrakcje nawet kupiłam wcześniej bilety. Pogoda nie zawsze chciała współpracować - było zdecydowanie chłodniej, niż się spodziewałam po końcówce kwietnia... choć wciąż cieplej niż w majówkę ;). W Hiszpanii spędziliśmy sześć dni i, poza jednodniowym wypadem do Girony, cały ten czas poświęciliśmy Barcelonie. A zaczęliśmy z przytupem, bo od Gaudiego i Sagrady Familii...
Dawno nie trafiło w moje ręce tyle ciekawych książek, co w minionym miesiącu. Niemały wpływ na to miał fakt, że złapałam grypę i miałam duuużo czasu na czytanie - nic więc dziwnego, że na kilkanaście przeczytanych w kwietniu książek trafiło się kilka perełek. Nie zamierzam Was dzisiaj zarzucać recenzjami wszystkiego, co ostatnio czytałam, ale chcę Wam opowiedzieć o tych kilku książkach, które wywarły na mnie największe wrażenie :).