Kiedy przygotowywałam post na bloga poświęcony zwiedzaniu Steyr, wiedziałam, że nie ma szans zmieścić wszystkich informacji w jednym wpisie. Coś musiałam wydzielić i tym czymś stały się kościoły, których zwiedziłam w Steyr kilka - nie chciałam ich pominąć, ale ich opis wydłużyłby tamten wpis w nieskończoność... Zatem o tych paru najważniejszych świątyniach w Steyr opowiem Wam dzisiaj - warto zajrzeć do co niektórych podczas wizyty w tym mieście :).
Zamek na wzgórzu zobaczyłam jeszcze z okien pociągu, w drodze do Klagenfurtu. Ja w ogóle mam taki nawyk (zwłaszcza, odkąd wyjechałam ze Szwecji, gdzie prawdziwych zamków jest jak na lekarstwo), że jeśli gdzieś w okolicy wypatrzę zamek, który przyciągnie moją uwagę, to natychmiast odpalam GPS w telefonie, by go dokładnie zlokalizować ;). W końcu nie wyskoczę z jadącego pociągu, by już-zaraz zobaczyć go z bliska... A Google Maps mnie poinformowało, że akurat minęłam zamek Hochosterwitz - wystarczyło mi krótkie przescrollowanie wyników w wyszukiwarce, by mieć pewność, że część pobytu w Karyntii poświęcę na odwiedzenie tego miejsca.
Pomysł na kilkugodzinny wypad z Wiednia przy (w miarę) ładnej pogodzie ;). Z dworca Spittelau dojedziemy do Tulln w niespełna pół godziny, a pociągi kursują regularnie - lubię miejsca z tak dobrym dojazdem. Pełna nazwa tego liczącego sobie ok. 16.000 mieszkańców miasteczka to Tulln an der Donau (Tulln nad Dunajem), co od razu wskazuje na jego położenie. Tulln słynie ze swoich ogrodów, ale skoro już zdecydowałam się tu wyskoczyć, to chciałam się choć trochę rozejrzeć po miasteczku, nie ograniczając się tylko do terenów zielonych.
Liczący sobie ok. 100.000 mieszkańców Klagenfurt am Wörthersee to największe miasto austriackiej Karyntii. Zwróciłam na nie uwagę, gdy kilkoro moich znajomych pojechało tam na zimową konferencję służbową połączoną z jazdą na nartach. Sama na nartach nie jeżdżę, ale jak zaczęłam czytać o Klagenfurcie, to stwierdziłam, że w tej okolicy jest co robić także latem, kiedy nie ma śniegu ;). Wybrałam Klagenfurt na długi weekend czerwcowy (w związku z Bożym Ciałem) - wyjazd planowałam odpowiednio wcześniej, więc wiedziałam już, że hotele i restauracje w Austrii powinny być normalnie otwarte, a nie spodziewałam się, żeby dało się już planować wyjazdy zagraniczne... :) Pociąg z Wiednia do Klagenfurtu jedzie ok. 4 godzin i na miejsce dotarłam w czwartek około południa. Wzięłam mapkę i foldery informacyjne z informacji turystycznej, zjadłam lunch, zameldowałam się w hotelu i zaczęłam zwiedzanie. Na Klagenfurt przeznaczyłam czwartkowe popołudnie i niedzielny poranek (przed złapaniem pociągu powrotnego do Wiednia) - na piątek i sobotę, kiedy pogoda była najlepsza, zaplanowałam wypady za miasto. Łącznie wyszedł mi cały dzień na zwiedzanie Klagenfurtu i myślę, że tyle czasu spokojnie wystarczy, by zobaczyć główne atrakcje.
Na pewno obiła się Wam o uszy na początku całej tej koronawirusowej sytuacji oferta Empiku - Empik Go 60 dni za darmo! Wszędzie w mediach o tym pisali, to i ja zaczęłam się tym interesować. Nie dopatrzywszy się tam żadnego haczyka, stwierdziłam, że w sumie czemu nie, spróbuję. Darmowy dostęp do niemałej, jakby nie patrzeć, bazy książek zawsze brzmi świetnie ;). Miało być 60 dni od połowy marca do połowy maja, a wtedy Empik przedłużył ofertę do połowy czerwca. Teraz widzę, że moje konto znów zostało przedłużone za darmo i choć nie do końca rozumiem, na ile to im się opłaca - nie narzekam ;). O ile, oczywiście, z dnia na dzień nie cofną tego darmowego przedłużenia i nie każą nagle płacić :P.
Warto jednak zaznaczyć, że choć wybór w ofercie jest dość szeroki, to wciąż jednak ograniczony - zdecydowanie nie możemy za darmo sięgnąć po wszystko, co Empik ma w sprzedaży ;). Wręcz przeciwnie, często szukałam jakiegoś tytułu i w odpowiedzi wyświetlał mi się komunikat, że mój abonament tej książki nie obejmuje. Postanowiłam więc spojrzeć na tę ofertę z innej perspektywy. Przecież jeśli chcę przeczytać jakąś książkę, to po prostu ją kupuję / wypożyczam / wymieniam się ze znajomymi. Stwierdziłam, że z Empik Go będzie odwrotnie - będę czytała książki, po które nie sięgnęłabym bez tego darmowego abonamentu. Bo nigdy o nich nie słyszałam, dopóki nie wyświetliły mi się w aplikacji. Bo inne pozycje tego autora nie podobały mi się na tyle, by wydawać pieniądze na nową książkę. Bo nigdy mnie szczególnie nie kusiły, no ale w sumie, skoro są za darmo... Takie podejście miało swoje plusy i minusy. Z jednej strony przeczytałam kilka świetnych książek, o których bym pewnie nigdy nie usłyszała bez tej promocji. Z drugiej - przebrnęłam przez kilka dość słabych, po które bym nie sięgnęła, gdybym musiała płacić. Muszę jednak przyznać, że w ofercie zauważyłam też trochę książek, które już kiedyś czytałam i które mi się podobały, więc na pewno jest w czym przebierać.
Wörthersee to największe jezioro w austriackiej Karyntii, nad którym położony jest Klagenfurt - cel mojego wyjazdu na długi weekend związany z Bożym Ciałem. Początkowo planowałam jakiś kilkugodzinny hiking wzdłuż wybrzeża (na spacer dookoła się nie porywałam, bo proponowane szlaki sięgały nawet 50 km - sama długość jeziora to 16,5 km), ale nie mogłam się zdecydować, gdzie, którędy... A potem w parku miniatur Minimundus dowiedziałam się, że mogę kupić bilet łączony na park, rejs statkiem oraz punkt widokowy na wieży Pyramidenkogel. Nie dopytałam na początku - myślałam, że rejs do któregoś z punktów nad jeziorem, więc zaczęłam sobie planować, że podpłynę w pobliże wieży, spojrzę na Wörthersee z góry, a potem pewnie gdzieś sobie pospaceruję... Po skończonym zwiedzaniu parku miniatur podeszłam jeszcze do informacji z pytaniem, czy mają jakiś rozkład, gdzie i o której mogę popłynąć? No i się dowiedziałam, że... wszędzie, do woli. Bo to rejs hop-on, hop-off, czyli mogę sobie cały dzień spędzić na statku, wysiadając, gdzie mi się tylko zamarzy. W sumie nie brzmiało to tak źle... ;)
Wymyśliłam sobie kiedyś, że odwiedzę co ciekawsze świątynie we wszystkich wiedeńskich dzielnicach. Powoli realizuję ten cel, zaczynając - naturalnie - od centrum Wiednia, gdzie znajdziemy mnóstwo zabytkowych kościołów. Na blogu znajdziecie już część pierwszą i drugą wpisów dotyczących 1. Bezirku, czas więc przenieść się do drugiego - Leopoldstadt. Po raz pierwszy wybrałam się na spacer z aparatem w maju, ale było to jeszcze przed przywróceniem nabożeństw po pandemii, no i cóż - wszystko było pozamykane. Spróbowałam więc ponownie na początku czerwca. Wciąż jeszcze nie wszędzie udało mi się wejść - niektóre kościoły nadal zamknięte są na cztery spusty (w tym kościół Leopolda, czyli niby ten najważniejszy w całej dzielnicy)... Ale odwiedziłam sześć, a to już chyba całkiem sporo jak na jeden wpis, prawda? ;)
Ten zamek kusił mnie niesamowicie, odkąd zobaczyłam go na jakimś zdjęciu w ubiegłym roku - te grube mury, wieże i wieżyczki, całość jak z jakiejś bajki... Tak bardzo chciałam go zobaczyć! Jednak zwiedzać go można jedynie w sezonie letnim, który już wtedy dobiegł końca, a nie chciałam jechać tam tylko po to, by popatrzeć na twierdzę z zewnątrz. Czekałam cierpliwie do wiosny, ale otwarcie się przekładało, bo wirus, wszystko pozamykane... W końcu jednak władze zezwoliły na powrót muzeów i Kreuzenstein wrócił do życia w połowie maja, chociaż z dodatkowymi obostrzeniami sanitarnymi. Stwierdziłam, że jakoś przeżyję zwiedzanie w maseczce i wsiadłam w pociąg, by wysiąść na stacji Leobendorf - Burg Kreuzenstein.
Steyr - niespełna czterdziestotysięczne miasteczko położone w Górnej Austrii, na południe od Linzu. Pomimo długiej historii (Celtowie zamieszkiwali te tereny już ok. VI w. p.n.e.), nie znajdziemy tu wielu spektakularnych zabytków. Większość moich znajomych Wiedeńczyków o Steyr, owszem, słyszała, ale nigdy tam nie była - bo po co? Mnie miasto zaciekawiło, gdy koleżanka z pracy wspomniała, że studiowała tam i pokochała Steyr za bardzo fajny małomiasteczkowy klimat. To było już ponad rok temu, a wciąż nie mogłam się zebrać na wyjazd - głównie dlatego, że nie ma bezpośrednich połączeń między Wiedniem a Steyr. Na trasie Wiedeń - Sankt Valentin - Steyr pociągi muszą pokonać prawie 180 km, na przesiadkę zazwyczaj jest ok. pięciu minut... Sporo czasu w drodze, ryzyko opóźnień, a wszystko dla kilku godzin zwiedzania Steyr - no, nie kusiło mnie to za bardzo. Ale przyszedł koronawirus, pozamykali granice, a mi zaczęły kończyć się pomysły na krótkie wypady z Wiednia. I wtedy przypomniały mi się zachwyty koleżanki nad Steyr, okazało się, że bilety kolejowe z trzytygodniowym wyprzedzeniem kosztują zaledwie 9€ w jedną stronę... Klamka zapadła, jadę do Steyr! :)