Jak pewnie i wiele innych osób oddycham z ulgą, że rok 2020 dobiega końca, choć nie spodziewam się cudów i wiem, że z początkiem 2021 roku jeszcze nic się nie zmieni. Zresztą w nowy rok wchodzę zamknięta w domu na kwarantannie, więc w ogóle pięknie się zapowiada ;). Mimo wszystko nie mogę powiedzieć, że w 2020 wszystko było nie tak, bo nie byłoby to prawdą. Większość roku przepracowałam zdalnie i choć brakowało mi ludzi z pracy, to jednak miałam więcej czasu dla siebie. Na wysypianie się, ćwiczenia, regularne jedzenie, czytanie... Nigdy w życiu nie przeczytałam tylu książek, co w tym roku i zdecydowanie poświęcę im wkrótce oddzielne podsumowanie ;). Poznałam kilka nowych osób, z paroma innymi zacieśniłam więzi i moje życie towarzyskie w Wiedniu - mimo pandemii - znacznie się poprawiło.
Przedpołudnie spędziliśmy, spacerując po wąwozie Wolfsklamm położonym rzut beretem od miasteczka Schwaz. Pozostałą część dnia chcieliśmy spędzić w tej samej okolicy, a że pogoda była dość niepewna, więc lepiej było wybrać jakieś atrakcje turystyczne z serii pod dachem. Trafiła nam gdzieś w ręce ulotka poświęcona kopalni srebra w Schwaz - kiedy doczytaliśmy, że można ją zwiedzać również w języku polskim, wybór był już oczywisty ;).
Te wariackie czasy pozwoliły mi w tym roku lepiej odkryć Austrię, a już szczególnie okolice Wiednia. Spodziewając się listopadowego lockdownu, starałam się wykorzystać resztki złotej jesieni na długie spacery - najlepiej za miastem. Odkryłam tak park Sparbach, położony ok. 10 kilometrów na zachód od Mödlingu - miejsce idealne na kilkugodzinny spacer na łonie natury.
Wiedeń w okresie okołoświątecznym to dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi. Jedyne, czego mi wtedy brakuje do szczęścia, to śnieżne zaspy i biały puch sypiący się z nieba. Śnieg w Wiedniu to obecnie na tyle rzadkie zjawisko, że trzeba się cieszyć każdą cienką warstwą zalegającą na trawie dłużej niż pół godziny ;). Oczywiście, wiedeński klimat okołoświąteczny kręci się normalnie wokół jarmarków bożonarodzeniowych - dziesiątki drewnianych budek porozstawianych w różnych częściach miasta, grzańce w charakterystycznych kubeczkach, pieczone kasztany, owoce w czekoladzie, setki błyszczących dekoracji... Tego wszystkiego w tym roku zabrakło. To jak wygląda teraz austriacka stolica?
Żeby odpocząć trochę od zwiedzania miast i miasteczek podczas naszej austriackiej objazdówki, postanowiliśmy też wybrać się na spacer po jednym z wielu okolicznych wąwozów. Miałam pozaznaczane na mapce różne wąwozy, które chciałam zobaczyć, a o ostatecznym wyborze zdecydowała po prostu odległość i łatwy dojazd - po południu miało padać, więc chcieliśmy się na spokojnie wyrobić w godzinach porannych. Wybraliśmy Wolfsklamm - Wilczy Wąwóz - położony tuż obok miasteczka Schwaz.
Dolina Wachau, znajdująca się na liście UNESCO, to jeden z najpopularniejszych kierunków na krótkie wypady z Wiednia. Malowniczo wijący się wśród wzgórz Dunaj, winnice, kościoły i klasztory, ruiny zamków... Bez samochodu najłatwiej dojechać do Kremsu an der Donau, który sam w sobie jest wart choć jednodniowego zwiedzania. Po samej dolinie można się przemieszczać potem autobusami, a w sezonie także statkami oraz niewielką kolejką łączącą Krems z Emmersdorfem an der Donau i nazwaną po prostu Wachaubahn. I właśnie tę ostatnią opcję postanowiłam przetestować tej jesieni... ;)
Potrzebowałam spokojnego dnia podczas mojego październikowego pobytu na Zakynthos. Bez żadnych planów, bez intensywnego zwiedzania, bez ustawiania budzika na konkretną godzinę. Ot, taki jeden dzień nicnierobienia, najchętniej z książką (albo, bardziej precyzyjnie, z czytnikiem) w ręku i widokiem na morze. Wybrałam wioskę Laganas, położoną ok. 9 kilometrów od Zante Town, płacąc za taksówkę ok. 15 €. W samym Laganas mieszka ledwie kilkaset osób, ale w sezonie podobno roi się tu od turystów - to jedna z najpopularniejszych miejscówek na wyspie. Kiedy jednak przejeżdżałam taksówką wzdłuż dziesiątek pozamykanych budynków, czułam się jak w mieście duchów. Poza sezonem Laganas jest kompletnie opustoszałe...
Od samego początku wiedziałam, że jeśli kiedyś trafię do austriackiego Tyrolu, to muszę odwiedzić to miejsce. Trochę z zaciśniętymi zębami, bo jednak mój lęk wysokości nieco daje o sobie znać i w takich miejscach, choć zazwyczaj dokucza mi raczej w terenie zabudowanym. Ale można przecież patrzeć na boki i przed siebie, niekoniecznie w dół, prawda? ;) A jednak być w tej okolicy i nie zahaczyć o most Highline179... no nie wybaczyłabym sobie. Niestety, nie mieliśmy idealnej pogody, przez co zdjęcia z tego dnia są dość szare i ponure. Ale chyba nie ma co narzekać - cały dzień wtedy lało w Innsbrucku i wszędzie dookoła, a przy granicy z Niemcami akurat były przejaśnienia ;).