Advertisement

Main Ad

Podsumowanie roku 2018

I kolejny rok dobiega końca. Rok pełen mieszanych emocji, bo działo się i dużo dobrego, ale było też i trochę przepłakanych dni... W końcu jestem tam, gdzie chciałam być od lat. Zamieniłam Sztokholm na Wiedeń i chyba dopiero po paru miesiącach zaczęło to do mnie docierać :). Za Szwecją tęsknię bardziej, niż się tego spodziewałam, biorąc pod uwagę, że ostatnie sztokholmskie miesiące nie należały do najlepszych. Ale chyba człowiek tak po prostu ma, że po jakimś czasie pamięta tylko o tym, co dobre, zapominając złe momenty. Mimo wszystko przeprowadzki nie żałuję - uwielbiam Wiedeń, bo to piękne miasto do zwiedzania, dobre miejsce do życia i świetna baza wypadowa do podróżowania. Ponadto, ze względu na bliskość do Polski i niższe ceny od tych skandynawskich, mogę się tu spodziewać znacznie większej ilości wizyt - szczególnie odkąd Wizzair otwiera tanie połączenia z Warszawą i Sztokholmem. Zatem jest dobrze, a zapowiada się, że będzie jeszcze lepiej :).
Pod koniec 2017 roku byłam święcie przekonana, że następny rok przyniesienie mi znacznie mniej podróży od minionego. Rok temu odbyłam rekordowe 35 lotów, odwiedzając takie kraje jak choćby Tajlandia czy Panama prywatnie, a ZEA (Dubaj) i Cypr służbowo. Czułam się wręcz zmęczona taką ilością wyjazdów i cieszyłam się na przystopowanie. I przystopować się udało, choć powyższe statystyki może na to nie wskazują. Jednak ponad 1/3 z 31 odbytych w tym roku lotów, to podróże służbowe w pierwszym kwartale, gdy jeszcze pracowałam w Szwecji, a już wdrażałam się do pracy w Austrii. Potem, z Wiednia, latałam już mniej, choć nie oznacza to, że odpuściłam sobie wyjazdy. Austria jest tak pięknie położona, że wiele miejsc w okolicy - Budapeszt, Bratysława, Brno, Zagrzeb... - jest dostępnych naziemnie. Szybciej i taniej dostanę się na Węgry pociągiem, niż gdyby przyszło mi do głowy tam lecieć. Zatem sporo korzystałam z takich możliwości, trochę odkrywałam też Austrię, nieco więcej Wiedeń... W końcu w moim nowym domu też wszystko było dla mnie nowe i chciałam tu jak najwięcej zobaczyć :). Większy zagraniczny wypad w tym roku miałam tylko jeden - był to tydzień na Kubie. W ramach mniejszych i dość spontanicznych wyjazdów, spowodowanych wejściem na austriacki rynek tanich linii lotniczych z niesamowitymi wręcz promocjami, odwiedziłam też Włochy, Grecję i Chorwację. Jednak przeprowadzka, prywatne wyjazdy do Polski oraz mniejsza ilość dni wolnych niż w Szwecji spowodowały, że dużo oszczędniej musiałam planować moje tegoroczne podróże (zarówno finansowo, jak i czasowo) i może przez to mam wrażenie, iż wcale nie było tego znowu aż tak dużo... ;)

STYCZEŃ

Po spędzonych w Polsce świętach wróciłam do Szwecji i nagle jasno i wyraźnie zdałam sobie sprawę, że zostały mi trzy ostatnie miesiące w Sztokholmie. Starałam się więc nie marnować czasu na siedzenie w domu, ale prawie ciągle gdzieś wychodziłam. Raz lunch czy kolacja ze znajomymi, innym razem piwo czy planszówki - w moim kalendarzu zawsze były ze 3-4 wyjścia ze znajomymi w tygodniu. W wolnych chwilach spacerowałam po Sztokholmie z aparatem, choć pogoda niezbyt sprzyjała - było masakrycznie zimno, a śnieg wciąż zapominał padać... Do tego w połowie stycznia pojechałam na pierwsze szkolenie do Wiednia, by powoli zacząć wdrażać się do nowych obowiązków.

LUTY

Skoro zima nie chciała przyjść do Sztokholmu, to ja wybrałam się na poszukiwanie zimy. A dokładniej poleciałam na północ, do Skellefteå - spędziłam tam piękny, zimowy dzień w towarzystwie Agnieszki i Konrada, którzy pokazywali mi swoje okolice. Na więcej prywatnych wyjazdów nie mogłam sobie jednak pozwolić, bo kompletnie pochłonęła mnie praca w tym okresie przejściowym pomiędzy Sztokholmem a Wiedniem. Z jednej strony zajęłam się przekazywaniem obowiązków w Szwecji, co jakoś często wiązało się też z wyjściami na kolację czy drinki. Z drugiej - coraz więcej uczyłam się nowej roli, po raz kolejny pojechałam na szkolenie do Wiednia, który zaskoczył mnie dość grubą warstwą śniegu. Późno, bo późno, ale zima w końcu przyszła, co uczyniło mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie ;). W końcu Sztokholm w bieli jest przepiękny...

MARZEC

Marzec zaczęłam od ostatniego już wyjazdu w Szwecję - tym razem postanowiłam wybrać się do Sali i zwiedzić tamtejszą kopalnię srebra (miałam to szczęście być jedyną odwiedzającą o tej porze, więc załapałam się na prywatną trasę z przewodnikiem ;) ). Zatem początek miesiąca był ciekawy... a potem było jeszcze bardziej intensywnie. W samym środku finansowego zamknięcia miesiąca wybraliśmy się na konferencję służbową na Islandię - choć wiązało się to z pracą po nocach, to nie mogłam narzekać. Termin marcowy wybrano przecież po to, bym i ja mogła dołączyć, zanim wyjadę ze Sztokholmu. Poza samą konferencją i prezentacjami mieliśmy też okazję przejechać się na koniach islandzkich, zobaczyć Golden Circle i starą katedrę w Skalholt. Ledwo wróciłam z Islandii, a już następnego dnia wpadł do mnie przyjaciel z Polski, z którym wybraliśmy się oglądać finał Mello, czyli szwedzkich eliminacji do Eurowizji. A dwa dni po jego wyjeździe sama poleciałam do Warszawy na kolejne szkolenie z nowej pracy. Tak intensywny tryb życia dał mi się mocno we znaki i w Warszawie wylądowałam zakatarzona, z chrypą i gorączką. A w planach miałam jeszcze wypad do Rumunii na weekend... Odpuściłam. Mając wszystko zarezerwowane, stwierdziłam, że nie dam rady. Zwłaszcza, że zaraz po weekendzie była kolejna konferencja w Sztokholmie - również urządzona tak, bym jeszcze zdążyła się pożegnać ze wszystkimi przed wyjazdem. Pijąc drinka z lodowego kubeczka w sztokholmskim Ice Barze... :) A potem... potem były już tylko pożegnania, morze wypitego alkoholu i 31 marca oddałam klucze do mieszkania i na dobre pożegnałam się ze Szwecją.

KWIECIEŃ

Do Austrii przeprowadziłam się w nocy z soboty na niedzielę - w samą Wielkanoc. Dlatego też Wiedeń zaczęłam odkrywać od jarmarków wielkanocnych :). Po długim weekendzie zaczęłam nową pracę, na szczęście - dzięki poprzednim podróżom szkoleniowym - szybko się zaaklimatyzowałam, znając już wcześniej wszystkich współpracowników. Kwiecień to miesiąc ogarniania Austrii - załatwianie wszystkich formalności, szukanie mieszkania, poznawanie Wiednia... Czas uciekał mi przez palce. Miesiąc zakończyłam zaś w Warszawie, wpadając na ślub i wesele koleżanki i spotykając się po przerwie z ekipą ze studiów. A przy okazji robiąc ogromne zakupy do nowego mieszkania ;).

MAJ

Maj upłynął mi pod hasłem przeprowadzka. Udało mi się wynająć całkiem fajne mieszkanie, ale - w austriackim stylu - umeblowana była tylko kuchnia. Zatem wizyty w Ikei, telefony do firmy przeprowadzkowej, że mogą w końcu przywieźć moje kartony ze Sztokholmu, dogadywanie zakupu pralki w pracy... Na szczęście tata znalazł czas, by wpaść na kilka dni do Wiednia i pomóc mi z tym wszystkim, bo inaczej dotąd spałabym na materacu i siedziała na nierozpakowanych kartonach z krzesłami ;). Mieszkanie okazało się co nieco feralne - podłączanie internetu zajęło ponad dwa miesiące, coś nie tak było z rurą grzewczą, a pod koniec roku się okazało, że liczniki prądu są źle podpięte... Nie można mieć wszystkiego ;). Żeby odpocząć po tym wszystkim, postanowiłam zacząć zwiedzać okolice Austrii i wybrałam się na dłuższy weekend do czeskiego Brna. Wróciłam zachwycona - szczególnie cenami i jedzeniem.

CZERWIEC

Mając już wszystko na miejscu mniej więcej ogarnięte, mogłam w pełni skupić się na pracy, a tej w końcówce półrocza trochę było. Kiedy okres raportowania dobiegł końca, wybrałam się za drugą granicę - tym razem postanowiłam spędzić weekend na Węgrzech. Győr okazał się klimatycznym miastem, choć przez dwa dni nie za bardzo było co tam robić. Mi jednak to miasto będzie się już chyba zawsze źle kojarzyć, bo pod koniec pobytu dostałam wiadomość, która przybiła mnie potem na dobrych kilka tygodni. Więc po powrocie do Wiednia zaczęło się szukanie połączeń do Polski - nie planowałam już w najbliższym czasie przyjeżdżać do Warszawy, ale kto planuje pogrzeby...? Żeby oderwać trochę myśli i nie siedzieć samej w pokoju, wybrałam się też na zwiedzanie stołecznych muzeów - odwiedziłam tak Muzeum Polskiej Wódki oraz Muzeum Neonów. Czerwiec zakończyłam jednodniową wycieczką tuż za granicę, czyli do sąsiedniej Bratysławy. Nie zwiedzałam jednak samego miasta, ale skupiłam się na fascynujących ruinach zamku Devin, na który natrafiłam przypadkiem, szukając ciekawostek w okolicach Bratysławy.

LIPIEC

Początkowo lipiec miał być dla mnie miesiącem na złapanie oddechu, skoro mniej więcej ułożyłam sobie już wszystko w nowym kraju. Większość wyjeżdża wtedy na dłuższe urlopy, ja jednak te plany odłożyłam na jesień, więc w lecie postanowiłam skupić się na Austrii. Zaczęłam od położonego tuż obok Wiednia Mödlingu, znanego ze starego zamku. Jednak, gdy wszyscy w pracy zaczęli wypytywać o mój urlop, z ciekawości zajrzałam na oferty linii lotniczych... i spontanicznie zabukowałam Włochy na kilka dni w drugiej połowie miesiąca. Skoro nie byłam wcześniej w Apulii, na bazę wypadową wybrałam nadmorskie Bari, skąd codziennie urządzałam sobie krótkie wycieczki po okolicy. Odwiedziłam Alberobello z charakterystycznymi białymi domkami oraz skalne miasto Materę, łapałam słońce w Polignano a Mare i tonęłam w deszczu w Trani. Choć spędziłam we Włoszech zaledwie kilka dni, udało mi się nieźle naładować baterie na kolejne tygodnie :).

SIERPIEŃ

Na początku sierpnia miałam swoich pierwszych gości w Wiedniu - wpadł do mnie brat z dziewczyną. Dużo nie zwiedzaliśmy, ale pospacerowaliśmy trochę po mieście oraz zajrzeliśmy do parku rozrywki Prater. Przy letnich upałach zjeżdżalnie wodne to było zdecydowanie dobry pomysł ;). W połowie miesiąca wybrałam się też na weekend do Dubrownika, bo zaledwie kilka tygodni wcześniej znalazłam bilety za nierealną wręcz cenę 1 eurocenta. Miasto bardzo mi się spodobało, choć letnie upały dawały się we znaki nawet mnie, a jestem osobą baaardzo ciepłolubną. Resztę sierpnia spędziłam zaś w pracy, rozpoczynając chyba najdłuższy w mojej karierze proces budżetowy - pełen całodniowych spotkań i miliona wszelakich deadline'ów...

WRZESIEŃ

Jednak muszę przyznać, że proces budżetowy w Austrii i w Szwecji wyglądał inaczej, choć przecież to wciąż ta sama firma. W Wiedniu już nie robiłam tylu nadgodzin, nikt też nie oczekiwał ode mnie pracy w weekendy. Mając więcej czasu, mogłam sobie pozwolić na rozpoczęcie kursu języka niemieckiego - ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, trafiłam na poziom B2. Pogoda wciąż była piękna, więc korzystając z bliskości do granicy węgierskiej, wyskoczyłam w pewną niedzielę do Sopronu. Miasteczko jest przepiękne, idealne akurat na kilkugodzinny wypad. W połowie września przyjechali też z wizytą moi rodzice i w końcu zaczęłam odkrywać Wiedeń ;). I w sumie nie tylko Wiedeń, bo skoro przyjechali samochodem, to można było zobaczyć i coś w okolicy - nasz wybór padł na dolinę Wachau i miasteczko Krems an der Donau oraz średniowieczne opactwo w Göttweig. Tata pomógł mi też ogarnąć ostatnie dowiezione meble z Ikei i złożyć rower stacjonarny, którego konstrukcja przerastała moje zdolności manualne ;) - także od września mogę powiedzieć, że mam już w miarę ogarnięte mieszkanie. Ostatniego dnia miesiąca wyskoczyłam jeszcze w pobliskie góry, do Semmering, bo szkoda marnować taką piękną pogodę na siedzenie w domu.

PAŹDZIERNIK

Pierwsza połowa miesiąca zleciała pod kątem wizyty znajomej z Panamy. Choć zatrzymała się u mnie tylko na jedną noc, resztę czasu spędzając w hotelu, to sporo innych dni było mniej lub bardziej ustawionych pod nią. Udało mi się jednak wyrwać na jednodniowy wypad do Graz, gdzie nie chciała mi towarzyszyć. To drugie największe austriackie miasto wpadło mi w oko i na pewno będę chciała tam wrócić na dłużej niż kilka godzin. Razem z erasmusowymi znajomymi spędziłam też weekend w Budapeszcie - niewiele zwiedzałam, ale to był raczej wyjazd z serii będę miała co opowiadać przez najbliższych parę lat... ;). W międzyczasie próbowałam domknąć w końcu proces budżetowy w pracy oraz szkoliłam swój niemiecki, dyskutując z administracją mieszkania o naprawie rur grzewczych. Temperatury spadły już do poziomu, który zdecydowanie wymagał ogrzewania. Ja też potrzebowałam już ciepła, więc w swoje urodziny wsiadłam ze znajomymi w samolot i polecieliśmy na długi weekend do Grecji. Choć z turystycznego punktu widzenia Saloniki mnie nie zachwyciły, to jednak ciepło, niskie ceny i dobre wino stanowiły dobrą mieszankę urodzinową.

LISTOPAD

Początek listopada zleciał pod hasłem praca, praca i jeszcze więcej pracy, ale święcie wierzyłam, że uda mi się wszystko zapiąć na ostatni guzik przed urlopem. Nie udało mi się to jednak ze względu na ciągle pojawiające się nowe zadania i potem szefowa miała na głowie niezłą masakrę pod moją nieobecność... Ale, zanim jeszcze zniknęłam, wybrałam się na spacer po centrum Wiednia. W połowie listopada zaczęły się w końcu jarmarki bożonarodzeniowe, a najwcześniej wystartował jarmark pod Ratuszem. W końcu w drugiej połowie listopada spotkałyśmy się z koleżanką w Mediolanie i już razem poleciałyśmy stamtąd na Kubę. Nasz wyjazd był za krótki, by zjeździć całą wyspę, więc wybrałyśmy dwa miejsca w jej północnej części. Zaczęłyśmy od Hawany, pełnej muzyki i kolorów, a potem spędziłyśmy parę dni na plażach Varadero. Niestety, nie wróciłam do Austrii wypoczęta po takim urlopie - wręcz przeciwnie, powrót przez Mediolan i Barcelonę zajął dobre 20+ godzin i wymęczył mnie na potęgę. Na pewno znacie to uczucie, gdy po urlopie potrzeba... kolejnego urlopu ;).

GRUDZIEŃ

Ostatni miesiąc roku to okres jarmarków bożonarodzeniowych. Mieszkając teraz w mieście, które z nich słynie, musiałam odwiedzić jak najwięcej ;). Do tego pogoda sprzyjała i nawet spadł śnieg, więc jarmarki pod pałacami Schönbrunn i Belweder udało mi się nawet zobaczyć w bieli. W poszukiwaniu ozdób choinkowych i grzanego wina wyskoczyłam też do sąsiedniej Bratysławy, która może nie była tak pięknie ozdobiona jak Wiedeń, ale zdecydowanie tańsza. Środek grudnia zajęła mi praca - najpierw kilkudniowym wyjazdem na konferencję do Zagrzebia, a potem wigilią służbową. Nawet nie zdałam sobie sprawy, kiedy nadszedł okres przedświąteczny i musiałam się zacząć pakować na wyjazd do Polski. Święta - tradycyjnie - spędzone w Lublinie, jednak tym razem postanowiłam nie zostać tam do Sylwestra, ale Nowy Rok powitać już w Wiedniu...

W 2018 roku chciałam odpocząć i zmienić swój wariacki styl życia, na który narzekałam w ubiegłym roku w Szwecji. Na ile mi się to udało? Na pewno pracuję zdecydowanie mniej, w Wiedniu kładziemy znacznie większy nacisk na work-life balance - odeszło mi przez to wiele stresu i nerwów. Zaczęłam przypominać sobie niemiecki, kurs w obecnej szkole mogę kontynuować do kwietnia i zobaczymy, co będzie dalej. Chciałabym móc się już w miarę spokojnie wtedy dogadywać, ale biorąc pod uwagę wariactwo austriackich akcentów... wszystko się może zdarzyć ;). Wciąż podróżuję sporo i wątpię, by to się miało zmienić - po prostu nie wyobrażam sobie życia choćby bez krótkich wypadów za miasto. Marzy mi się kupno własnego samochodu i uniezależnienie się od transportu publicznego, ale najpierw wypadałoby zacząć od nauki jazdy ;). Zobaczymy, na ile będzie to wykonalne finansowo bez ograniczenia wyjazdów... ;) Poza tym na 2019 rok planów nie robię, będzie, co ma być. W końcu w tym roku stuknie mi trzydziestka, więc na pewno coś wymyślę, ale nie od dziś wiadomo, że spontaniczne pomysły są lepsze od tych planowanych miesiącami... ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze